Zapomnij o niewyraźnych, czarno-białych wydrukach z USG, które z dumą pokazujesz rodzinie, a ta z uprzejmości próbuje dopatrzyć się w szarej plamie nosa po dziadku. Przyszłość puka do drzwi i przynosi coś znacznie bardziej konkretnego – realistyczny portret Twojego potomka, wygenerowany na długo przed pierwszym kopniakiem. Portret powstaje z połączenia waszego kodu genetycznego, przetworzony przez algorytmy sztucznej inteligencji. I nie, to nie jest kolejny odcinek “Black Mirror”. To już się dzieje!
Z jednej strony mamy więc technologię, która dotyka najbardziej intymnej sfery naszych marzeń – wizji przyszłej rodziny. Z drugiej, chłodną, beznamiętną kalkulację, która zamienia tajemnicę życia w zestaw danych do przetworzenia. Taka mieszanka fascynuje i budzi lekki niepokój, bo o ile wizja zobaczenia buzi swojego dziecka, zanim jeszcze zagnieździ się w brzuchu, jest niezwykle kusząca, o tyle pytania, które się za nią kryją, są już znacznie mniej komfortowe. Przyjrzyjmy się temu bliżej.
Zabawa w genetycznego Boga z aplikacją na smartfona
Zacznijmy od tego, co prawdopodobnie jako pierwsze przyjdzie Ci do głowy, gdy wpiszesz w wyszukiwarkę “generator twarzy dziecka”. Zostaniesz zalany falą aplikacji i stron internetowych, które obiecują cuda. Wystarczy wgrać swoje zdjęcie, zdjęcie partnera, kliknąć magiczny przycisk i… voilà! Po kilku sekundach na ekranie pojawia się uroczy bobas, który ma Twoje oczy i nos partnera (albo na odwrót, algorytm bywa kapryśny). Zabawa jest przednia, a ciekawość tak silna, że miliony ludzi na całym świecie ochoczo dzielą się swoimi najbardziej prywatnymi danymi – wizerunkiem twarzy – by zaspokoić to jedno, palące pytanie… jak będzie wyglądać?
Tylko że taka zabawa ma z prawdziwą genetyką tyle wspólnego, co horoskop z gazety z astrofizyką. Aplikacje jak popularne BabyGenerator, czy SeeYourBabyAI, nie analizują Twojego DNA. One robią coś znacznie prostszego – używają sztucznej inteligencji do analizy punktów charakterystycznych na twarzach rodziców – kształtu oczu, linii szczęki, szerokości nosa, koloru skóry – a następnie tworzą coś na kształt zaawansowanego kolażu. Jest to cyfrowe “zmiksowanie” dwóch wizerunków, które ma dać prawdopodobny, ale w żadnym wypadku niepewny, rezultat. Twórcy zresztą sami to przyznają w regulaminach, pisząc, że wyniki służą “wyłącznie celom rozrywkowym” i mogą odbiegać od rzeczywistości. To taka cyfrowa wróżba, która pozwala na chwilę fantazji i jest świetnym materiałem do podzielenia się w mediach społecznościowych.
I tu pojawia się pierwszy, humorystyczny zgrzyt. Oddajemy swoje dane, płacimy za subskrypcje, ekscytujemy się wynikiem, który jest w gruncie rzeczy dziełem przypadku i sprytnego oprogramowania do morfingu twarzy. To jakby próbować przewidzieć smak potrawy, mieszając kolory jej składników na palecie malarskiej. Może wyjść coś ładnego, ale z rzeczywistym smakiem nie będzie miało wiele wspólnego.
Kiedy do gry wkracza prawdziwe DNA
Zostawmy jednak zabawki i przejdźmy do prawdziwej nauki, ponieważ tutaj zaczyna się rewolucja. Prawdziwe przewidywanie wyglądu na podstawie genów to dziedzina nazywana fenotypowaniem DNA. Polega na analizie materiału genetycznego w celu określenia fizycznych cech organizmu. Taka technologia nie tylko istnieje, ale jest już z powodzeniem stosowana, choć na razie nie w gabinetach ginekologicznych, a w… laboratoriach kryminalistycznych.
Pionierem w tej dziedzinie jest amerykańska firma Parabon NanoLabs, która na podstawie próbki DNA znalezionej na miejscu zbrodni jest w stanie stworzyć portret pamięciowy podejrzanego. To już nie jest mieszanie zdjęć. To analiza konkretnych fragmentów kodu genetycznego, które odpowiadają za takie cechy jak kolor oczu, włosów, skóry, pochodzenie etniczne, a nawet obecność piegów czy kształt brwi. Algorytmy sztucznej inteligencji, wytrenowane na ogromnych bazach danych łączących genomy z wizerunkami tysięcy ludzi, potrafią z dużą dozą prawdopodobieństwa określić, że poszukiwany jest na przykład jasnoskórym mężczyzną o brązowych oczach i krzaczastych brwiach.
Oczywiście, to wciąż nie jest fotografia. AI nie przewidzi fryzury, blizn, wpływu środowiska czy stylu życia na wygląd, ale jest w stanie dać śledczym tak konkretny punkt zaczepienia, jakiego nigdy wcześniej nie mieli. To dowód na to, że technologia odczytywania wyglądu z DNA jest faktem. Skoro można to zrobić w celu złapania przestępcy, to tylko kwestia czasu, kiedy podobna usługa zostanie zaoferowana przyszłym rodzicom. Pytanie nie brzmi “czy”, tylko “kiedy” i “za ile”. A to prowadzi nas prosto na nasze polskie podwórko.
Polski Dziki Zachód, czyli rynek testów genetycznych nad Wisłą
Zanim jednak zaczniemy marzyć o precyzyjnym portrecie genetycznym naszego potomka, warto na chwilę zejść na ziemię i przyjrzeć się, jak wygląda rynek komercyjnych badań genetycznych w Polsce. A wygląda, mówiąc delikatnie, chaotycznie – prawdziwy Dziki Zachód, gdzie z jednej strony mamy rewolucyjne terapie i diagnostykę ratującą życie, a z drugiej, masę usług, które budzą poważne wątpliwości ekspertów.
Już w 2018 roku Najwyższa Izba Kontroli biła na alarm, publikując zatrważający raport (kliknij i dowiedz się więcej). Wynikało z niego, że nikt w Polsce nie ma pełnej kontroli nad rynkiem badań genetycznych. Szacuje się, że wykonuje się ich co najmniej milion rocznie, ale dokładne liczby i procedury pozostają nieznane. Co gorsza, NIK stwierdziło, że wiele placówek nie zapewnia odpowiedniego bezpieczeństwa naszych najcenniejszych danych – informacji genetycznych. To są dane, których nie da się zmienić jak hasła do maila. Raz udostępnione, krążą gdzieś w systemach, a ich dalszy los jest niepewny.
Eksperci z Polskiego Towarzystwa Genetyki Człowieka już w 2016 roku wyrażali niepokój, wskazując na łamanie zasad etyki i “zwykłej przyzwoitości”. Mówili wprost – pacjenci często ponoszą bezsensowny wysiłek finansowy, otrzymując wynik, z którego niewiele wynika. To gorzka pigułka, zwłaszcza gdy pomyślimy o rodzicach, którzy w nadziei na uzyskanie odpowiedzi na dręczące ich pytania, wydają setki, a nawet tysiące złotych na komercyjne testy. Rynek wart jest setki milionów złotych, a brak kompleksowych regulacji stwarza pole do nadużyć.
Cały chaos ma jeszcze jeden, ironiczny wymiar. Podczas gdy część z nas może w przyszłości wydawać pieniądze na genetyczne “portrety” dzieci, w polskiej onkologii wciąż za mało pacjentów ma dostęp do kluczowych, refundowanych badań genetycznych, które mogłyby uratować im życie poprzez dobór terapii celowanej. Wydatki na diagnostykę genetyczną w onkologii to zaledwie pół procenta budżetu na leczenie nowotworów. Widać pewien absurd – fetyszyzujemy genetykę dla zabawy i zaspokojenia ciekawości, jednocześnie niedostatecznie wykorzystując jej potencjał tam, gdzie jest on absolutnie kluczowy.
Puszka Pandory czy tylko nowa, droga zabawka?
Załóżmy, że technologia staje się powszechna, bezpieczna i regulowana. Wyobraźmy sobie, że za kilka lat każda para spodziewająca się dziecka będzie mogła zamówić jego wiarygodny, genetyczny portret. Co wtedy? Czy to tylko nowa, ekscytująca usługa, czy może otwarcie puszki z problemami, których wolelibyśmy uniknąć?
Pierwsza kwestia to emocje. Oczekiwanie na dziecko to czas nadziei, marzeń, ale i niepewności. Nasza niepewność jest częścią doświadczenia. Co się stanie, gdy ją wyeliminujemy? Co, jeśli wygenerowany obraz nie spełni naszych oczekiwań? Albo, co gorsza, gdy pokochamy wizję z komputera, a prawdziwe dziecko, jak to dziecko, będzie wyglądać nieco inaczej? Rodzi się ryzyko subtelnego rozczarowania, presji na “doskonałość”, której nie powinno być w relacji rodzic-dziecko. Natura kocha niespodzianki, a algorytm dąży do przewidywalności. Mamy tu fundamentalny konflikt.
Druga, znacznie poważniejsza sprawa, to wspomniana już prywatność. Zdjęcia to jedno, ale próbka DNA to kompletna instrukcja obsługi Ciebie i Twojej rodziny. Zawiera informacje o predyspozycjach do chorób, potencjalnych problemach zdrowotnych i pochodzeniu. Komu będziemy powierzać takie dane? Jak będą zabezpieczone? Czy ubezpieczyciel w przyszłości nie zechce rzucić okiem na genetyczny profil Twojego dziecka, zanim zaoferuje mu polisę? To nie są pytania z filmu SF, a realne dylematy, z którymi mierzą się już dziś bioetycy.
I wreszcie, jest ten najtrudniejszy temat, od którego nie da się uciec – “designer babies”, czyli dzieci projektowane na zamówienie. Dziś mówimy o kolorze oczu, ale jeśli technologia pozwala na identyfikację genów odpowiedzialnych za wygląd, to z pewnością rozwija się też w kierunku identyfikacji genów związanych z inteligencją, talentem sportowym czy innymi cechami. Granica między przewidywaniem a selekcją staje się niebezpiecznie cienka. Gdzie ją postawimy? I kto będzie miał prawo ją wyznaczać? To dyskusja, którą jako społeczeństwo musimy zacząć prowadzić już teraz, zanim obudzimy się w rzeczywistości, na którą nie jesteśmy gotowi.
Więc, czy warto kliknąć… generuj twarz dziecka?
Wracając do punktu wyjścia – czy cała wspomniana technologia to dobrodziejstwo, czy przekleństwo? Moim zdaniem, jak zawsze, prawda leży gdzieś pośrodku. Technologia sama w sobie jest neutralna. Dostajemy narzędzie, które odzwierciedla nasze własne pragnienia, lęki i wartości.
Jeśli chodzi o aplikacje do “mieszania twarzy” – traktujmy je z przymrużeniem oka. Przypominają cyfrowy odpowiednik składania serwetek w łabędzie – fajny trik na imprezę, ale bez większego znaczenia. Klikajcie, bawcie się, ale miejcie świadomość, że to tylko zabawa, a prawdziwa, unikalna twarz Waszego dziecka i tak Was zaskoczy. I to jest w tym wszystkim najpiękniejsze.
Co do prawdziwego fenotypowania DNA – podchodźmy do niego z szacunkiem i ostrożnością. Jego potencjał w medycynie i kryminalistyce jest ogromny, ale zanim wprowadzimy to do naszych domów jako usługę komercyjną, potrzebujemy solidnych ram prawnych i etycznych, których w Polsce, jak pokazują raporty, dramatycznie brakuje.
Na koniec dnia, cała pogoń za podglądaniem przyszłości sprowadza się do jednego. Chcemy oswoić nieznane, zredukować niepewność, która jest nieodłącznym elementem rodzicielstwa. To naturalne, ale może warto czasem odpuścić. Zamiast wpatrywać się w wygenerowany przez AI obrazek, może lepiej po prostu zamknąć oczy i pomyśleć, że niezależnie od tego, czy będzie miało oczy po Tobie, czy uszy po teściowej, i tak będzie najwspanialszym dzieckiem na świecie. Tego żaden algorytm Ci nie powie. I całe szczęście.
