“To nie jest sztuczne. To geniusz.” Tymi słowami Donald Trump nie tylko podzielił się swoją osobistą awersją do terminu „sztuczna inteligencja”, ale przede wszystkim nadał ton swojej najnowszej krucjacie. Chwilę po tej lingwistycznej dygresji chwycił bowiem za pióro i, w świetle jupiterów na waszyngtońskim szczycie AI, podpisał serię rozporządzeń wykonawczych, które mają wstrząsnąć posadami Doliny Krzemowej. Cel jest prosty i ogłoszony bez cienia subtelności – totalna rozprawa z „przebudzonym marksistowskim szaleństwem”, które jego zdaniem czai się w algorytmach napędzających Twoje ulubione aplikacje. W Białym Domu właśnie wciśnięto przycisk „reset”, a efekty tego mogą być bardziej zaskakujące, niż myślisz.
Cios w “przebudzenie”, czyli o co w tym wszystkim chodzi?
Głównym orężem w tej krucjacie jest rozporządzenie wymierzone w serce tego, jak działają współczesne modele sztucznej inteligencji. Zgodnie z nowymi przepisami, każda firma technologiczna, która chce otrzymać jakiekolwiek federalne fundusze, musi zagwarantować, że jej modele AI będą politycznie neutralne. A co to oznacza w języku administracji Trumpa? Przede wszystkim mają być wolne od „ideologicznych dogmatów, takich jak DEI” – czyli programów na rzecz różnorodności, równości i włączania (Diversity, Equity, and Inclusion). Trump bez ogródek stwierdził, że jego poprzednik, Joe Biden, „ustanowił toksyczną ideologię DEI jako wiodącą zasadę amerykańskiego rozwoju AI”, co, jak zażartował ku uciesze publiczności, musiało oznaczać „koniec rozwoju”.
Problem w tym, że wskaźniki określające, co czyni model AI stronniczym politycznie, są niezwykle sporne i otwarte na interpretację. Daje to administracji potężne narzędzie do wywierania presji na firmy technologiczne wedle własnego uznania. W praktyce model AI, który starałby się przeciwdziałać historycznym uprzedzeniom, na przykład promując niedoreprezentowane grupy w wynikach wyszukiwania, mógłby zostać uznany za “ideologicznie skażony”. Administracja zastrzega, że chociaż „powinna wahać się z regulowaniem funkcjonalności modeli AI na rynku prywatnym”, to przy zamówieniach publicznych ma „obowiązek nie nabywać modeli, które poświęcają prawdę i dokładność na rzecz ideologicznych agend”.
Trzy dekrety, które mają zmienić grę
Trump nie poprzestał na jednym podpisie. Na stole leżały trzy rozporządzenia, stanowiące część szerszego, 24-stronicowego planu działania nazwanego „Wygrać wyścig”. Ma on na celu scementowanie „globalnej dominacji” USA w dziedzinie sztucznej inteligencji. Przyjrzyjmy się im bliżej.
Pierwsze i najgłośniejsze to oczywiście walka z „woke AI”. Drugie rozporządzenie to ukłon w stronę lobby technologicznego – ma ono na celu drastyczne przyspieszenie budowy centrów danych. Jak? Poprzez deregulację i usunięcie barier środowiskowych, które mogłyby hamować ich konstrukcję. To niezwykle ważny punkt, ponieważ centra danych, będące domem dla serwerów napędzających AI, są potwornie zasobożerne – pochłaniają gigantyczne ilości wody i energii, jednocześnie emitując gazy cieplarniane. Grupy ekologiczne i lokalne społeczności od dawna protestowały przeciwko ich budowie, wskazując na wzrost zanieczyszczenia powietrza i hałasu. Teraz takie obawy mają zostać zepchnięte na dalszy plan w imię geopolitycznego wyścigu zbrojeń.
Trzeci dekret ma promować eksport amerykańskich modeli AI na cały świat, co ma ugruntować pozycję USA jako „potęgi eksportowej w dziedzinie AI”. “Wygranie tej rywalizacji będzie testem naszych możliwości, jakiego nie było od początków ery kosmicznej” – zadeklarował Trump, wzywając amerykańskie firmy technologiczne, by „postawiły Amerykę na pierwszym miejscu”. Warto dodać, że tuż po objęciu urzędu, Trump uchylił rozporządzenie administracji Bidena, które nakładało na technologię AI pewne zabezpieczenia i standardy. Czas “czerwonej taśmy i uciążliwych regulacji” ma się skończyć.
Jak bardzo (nie) ufamy maszynom?
Cała debata nie toczy się w próżni. Nastroje społeczne wobec AI są, delikatnie mówiąc, mieszane. Według badania przeprowadzonego przez Pew Research Center, ponad 50% Amerykanów jest bardziej zaniepokojonych niż podekscytowanych rozwojem sztucznej inteligencji. Co ciekawe, obawy te rozkładają się wzdłuż linii politycznych w dość nieoczywisty sposób. Z kolei dane z Instytutu Stanforda ds. AI Skoncentrowanej na Człowieku (HAI) wskazują, że choć ponad 60% ekspertów technologicznych uważa, iż stronniczość AI jest poważnym problemem, to nie ma zgody co do tego, jak ją definiować i zwalczać. To właśnie tę niejednoznaczność i społeczne lęki politycy próbują wykorzystać.
“To nie jest sztuczne. To geniusz!” – czyli szczypta humoru w Białym Domu
Poza wielką polityką, podczas szczytu znalazło się też miejsce na bardziej osobiste uwagi. Trump przyznał, że nie cierpi samego terminu „sztuczna inteligencja”. „Nie znoszę tego. Nawet nie podoba mi się ta nazwa, wiecie? Nie lubię niczego, co jest sztuczne. Czy moglibyśmy to naprostować? Powinniśmy zmienić nazwę. Mówię całkiem serio” – zaapelował. Po czym dodał z przekonaniem: „To nie jest sztuczne. To geniusz”. Cóż, przynajmniej w tej jednej kwestii obyło się bez rozporządzenia wykonawczego. Na razie.
Kto na tym wszystkim zyska? Spojrzenie na Elona Muska
Działania Trumpa wpisują się w szerszy nurt konserwatywnych skarg na rzekomą liberalną stronniczość firm technologicznych. A tam, gdzie mowa o walce z „przebudzoną” technologią, tam natychmiast pojawia się postać Elona Muska. Miliarder, który obiecał, że jego firma xAI i chatbot Grok będą „anty-woke”, może być jednym z beneficjentów nowej polityki.
Musk od dawna krytykował inne modele AI, w tym te stworzone przez siebie, za rzekomy brak konserwatywnych poglądów. Efekty jego prób „naprawienia” tego stanu rzeczy bywały jednak opłakane. Na łamach bloga nie będziemy wskazywać konkretnych przykładów, ale wyglądało to miejscami skandalicznie, a innym razem nawet śmiesznie. Mimo tych skandalicznych incydentów, firma xAI znalazła się wśród kilku przedsiębiorstw AI (obok OpenAI, Anthropic i Google), którym Departament Obrony przyznał w tym miesiącu kontrakty o wartości do 200 milionów dolarów na rozwój narzędzi dla rządu.
Starcie ideologii z technologią
Konflikt o stronniczość AI toczy się od lat. Konserwatyści jako dowód na liberalne skrzywienie wskazują na liczne incydenty, w których chatboty i generatory obrazów zdają się faworyzować progresywne narracje lub odmawiać tworzenia treści, które mogłyby być postrzegane jako prawicowe. Z drugiej strony, eksperci od AI, tacy jak Timnit Gebru, która twierdzi, że została zwolniona z Google za alarmowanie o problemie, od dawna ostrzegają o czymś przeciwnym. Modele AI uczą się na gigantycznych zbiorach danych z internetu – artykułach, postach z mediów społecznościowych i innych treściach, które są przesiąknięte ludzkimi stereotypami i uprzedzeniami rasowymi czy płciowymi. Takie uprzedzenia są następnie nieświadomie wbudowywane w narzędzia i powielane przez nie na masową skalę, mimo postępów w technologii.
Bitwa o AI to zatem nie tylko starcie polityków, ale także głęboki konflikt w samej branży technologicznej. To, co jedni nazywają „korygowaniem błędów i dbaniem o etykę”, inni postrzegają jako „narzucanie ideologii”. Prawda, jak to zwykle bywa, jest skomplikowana i leży gdzieś pośrodku. Trump, idąc na wojnę z “przebudzoną” AI, próbuje przeciągnąć linę na swoją stronę, co może mieć dalekosiężne skutki dla nas wszystkich, niezależnie od tego, po której stronie globu żyjemy. Otwartym pozostaje pytanie, czy technologia, która miała być neutralnym narzędziem, na naszych oczach staje się zakładnikiem politycznych wojen. Wygląda na to, że wyścig o to, kto napisze kod dla naszej przyszłości, właśnie wszedł w decydującą fazę.
Źródła: The Guardian, CNBC, EuroNews, Własne
